— Nie zważajcie na niego Wielmożni Państwo! — mówiła uprzejmie Levaque.
— Musiało mu się coś popsuć w głowie, bo od dwu tygodni nie mówi:
Bonnemortem wstrząsnął głęboki, gdzieś z brzucha idący kaszel. Splunął w miseczkę i zapadł w poprzednią nieruchomość.
Wzruszeni do żywego i pełni odrazy, Gregoirowie szukali jednak jakiegoś przychylnego słowa.
— No, mój poczciwe — rzekł pan Gregoire! — musiałeś się przeziębić!
Starzec ni drgnął. Nastała przykra cisza.
— Powinnaby wam Maheude zgotować ziółek! dodała pani Gregoire.
Znowu cisza.
— Wiesz ojczulku, — odezwała się Cecylka — mówiono nam, że jest chory. Zapomnieliśmy o tem...
Urwała zmieszana. Postawiwszy na stole talerz z kawałkiem pieczonego mięsa i dwie flaszki wina, wyjęła z drugiego pakietu parę wielkich trzewików. Był to prezent dla starca, ale nie śmiała go wręczyć widząc opuchłe nogi biedaka. Pewnie nie będzie już mógł chodzić.
— Ha... — podjął znów pan Gregoire jowialnie — trochę spóźniony prezent, prawda mój stary? Ale to nic... to się zawsze przyda w domu... co?
Bonnemort nie drgnął, na kamiennej jego twarzy niebyło żadnego wyrazu.
Cecylka postawiła trzewiki pod ścianę, ale mimo, że uczyniła to ostrożnie, gwoździe stuknęły głośno o podłogę i trzewiki dalej wprawiały Gregoirów w zakłopotanie.
— O, on za to nie podziękuje — rzekła Levaque łakomie patrząc na trzewiki — to stracony trud.
Poczęła mówić i usiłowała ściągnąć Gregoirów do swego mieszkania w nadziei pobudzenia ich do litości. Nagle wpadł jej pomysł. Poczęła wysławiać grzeczność i inteligencyę Lenory i Henrysia. Ach, co to za dzieci! Odpowiadają na wszelkie pytania i dadzą wszelkie wyjaśnienia.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/451
Ta strona została przepisana.