— Puść, gnieciesz mnie!
Stefan, który się odwrócił do ściany, by nie widzieć, zerwał się na równe nogi.
— Puść ją, do stu tysięcy!...
— Cóż cię to obchodzi? — spytał Chaval.
— Ona jest moją żoną i basta!
I znowu tulił ją do siebie, wyzywająco przyciskał wąsy do jej ust.
— Proszę cię, wynoś się! — mówił do Stefana.
— Zrób nam tę przyjemność i patrz na ścianę, gdy będziemy oddawali się czułościom małżeńskim.
Stefan wrzasnął rozszalały z gniewu:
— Puść ją, albo cię zabiję!
Chaval wstał prędko, gdyż po syczącym tonie w głosie Stefana poznał, że chce zrobić raz koniec wszystkiemu. Śmierć szła za powoli, przedtem jeszcze jeden musiał ustąpić miejsca drugiemu. Był to stary spór, wytoczony jeno na nowo tu, pod ziemią, gdzie obaj niedługo spoczną obok siebie. Mało było miejsca, nie mogli nawet podnieść pięści nie kalecząc ich o ściany i o powałę.
— Pilnuj kości! — krzyknął Chaval.
— Tym razem ja ciebie położę! Stefana opanował szał, oczy mu zaszły krwią, a piersi rospierała żądza mordercza, fizyczna potrzeba, wyrywająca się zeń mimowoli pod parciem dziedzicznego przymusu. Chwycił ze ściany, kruchej w tem miejscu wielki kawał łupku obruszał go, wydarł i naraz obu rękami cisnął, a złom skalny roztrzaskał się na czaszce Chavala.
Chaval, który nie miał czasu uskoczyć, padł na twarz, mózg trysnął z jego czaszki na sklepienie, a pod ciałem utworzyła się natychmiast wielka kałuża krwi. Lampa drżącem światłem oświetlała teraz zwłoki na ziemi, podobne do bryły węgla.
Stefan pochylony naprzód patrzył na trupa. Więc stało się, zabił. W myśli stanęły mu walki, które z sobą toczył, daremne zwalczanie jadu, drzemiącego w jego organizmie, jadu alkoholu. Dziś był jeno z głodu pijany, ale dawny szał pijacki rodziców zrobił swoje. Włosy mu
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/462
Ta strona została przepisana.