Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/466

Ta strona została przepisana.

a w uszach huczało i tętniło, jakby pędziło ustawicznie ogromne jakieś stado, lub padał gruby grad.
Zrazu Katarzynę szarpał głód, więc przyciskała do piersi chude ręce i wydawała jęki żaląc się, iż obcęgi jakieś rozdzierają jej żołądek. Stefan cierpiał także i macał w koło rękami za czemś coby mogli zjeść. Wreszcie natrafił na kawałek zbutwiałego drzewa. Rozskubał je paznokciami i dał Katarzynie, która okruchy chciwie połknęła. Dwa dni żyli tem drzewem, zjedli je do ostatniej drzazgi i czuli się nieszczęśliwi, gdy go zabrakło. Kaleczyli sobie ręce, by wydrzeć drugi kawałek, ale było mocne, oparło się. Gdy bóle znów się pojawiły, ułagodzili je pasem skórzanym Stefana. Stefan pogryzł go na kawałki, które potem ona żuła i łykała. Zajęto to przynajmniej ich szczęki i dało wrażenie jedzenia. Zjadłszy pas poczęli ssać płótno ubrania.
Ale niedługo zmniejszyły się ataki kurczów, zmieniły się w ciągły, tępy ból, któremu towarzyszyła szybka utrata sił. I bez wątpienia, byliby już pomarli, gdyby nie obfitość wody. Pochylali się poprostu i czerpali w dłoń, co powtarzali ciągle, nie mogąc ugasić straszliwego pragnienia.
Siódmego dnia Katarzyna wyciągnąwszy rękę po wodę trąciła o jakiś przedmiot.
— Pomacaj no to — rzekła — cóż to być może?
Stefan szukał w ciemności.
— Nie wiem, może płótno od wentylatora.
Napiła się, ale gdy sięgła po raz drugi trafiła na ów przedmiot. Wydała okrzyk strachu.
— To on... Boże!
— Kto?
— Ach on! Wiesz przecie! Uczułam jego wąsy na ręce.
Były to zwłoki Chavala, przypłynęły aż tu do nich z prądem. Stefan uczuł też wąsy, rozbity nos i wstrząsnął nim dreszcz, a Katarzyna dostała mdłości i zwymiotowała wypitą wodę, zdawało jej się bowiem, że się napiła krwi. Wszystko to, była teraz krew Chavala.
— Czekaj, — bąknął — odsunę go.