Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/467

Ta strona została przepisana.

Kopnął trupa tak, że odpłynął, ale niedługo uczuł, że trąca o jego nogi.
— Idź do licha! — zawołał.
Potem dał za wygraną. Prąd niósł tutaj zwłoki, Chaval nie chciał się oddalić, dręczył ich dalej, zatruwał im powietrze. Przez cały dzień nie pili walcząc z pragnieniem, woląc raczej umrzyć. Ale następnego zwyciężyła konieczność. Odpychali trupa przed zaczerpnięciem, potem pili. I na cóż było go zabijać, gdy nawet po śmierci rozdziela ich ciągle, jako trup jeszcze będzie tu się wciskał i przeszkadzał ich uściskom.
Znowu minęły dwa dni. Przy każdym ruchu Stefan czuł trącanie zwłok jak szturchnięcie łokciem sąsiada dającego znać, że jest. Zrazu zwidywał się Stefanowi w strasznej wizyi, potem wydało mu się, iż go nie zabił, ale tamten chce go kąsać w nogę. Katarzyną wstrząsały teraz ataki płaczu, po których następowało długotrwałe wyczerpanie. Wreszcie zapadła w śpiączkę, z której zbudzona wybąknąwszy parę słów zasypiała na nowo. Obawiając się, by nie spadła i nie utonęła objął ją w pół. Sam już tylko odpowiadał na sygnały wybawców. Zbliżali się, słyszał kilofy za plecami. Ale wnet stracił siły do pukania. I na cóż się męczyć, wiedział, że są i pracują. Zobojętniały na ocalenie, siedział odrętwiały, nie myśląc o niczem, czekając na coś.
Jedna okoliczność uczyniła pobyt ich w galeryi znośniejszym nieco. Woda opadła i ciało Chavala odpłynęło. Przytem dziewiąty już dzień pracowano nad ich ocaleniem. Z roskoszą poczęli chodzić po galeryi, gdy nagle silne wstrząśnienie obaliło ich na ziemię. Szukali się w ciemnościach, objęli i trzymali długo drżąc ze strachu czy katastrofa nie rozpoczyna się na nowo. Ale cisza panowała. Nawet stuk kilofów ustał.
Siedzieli obok siebie w kącie galeryi. Nagle Katarzyna poczęła się cicho śmiać.
— Pięknie musi być na dworze... Chodźmy!
Stefan usiłował walczyć z szaleństwem, ale zwolna omraczało mu zmysły i począł zatracać świadomość rze-