Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/472

Ta strona została przepisana.

szonemi na piersi głowami jak trzoda pędzona do jatek. Drżeli z zimna okryci jeno płótnem, zakładali ramiona na piersiach, chwiali się w biodrach, a na plecach mieli garby z „kanapek“. Jasnem było, że cały ten tłum zmuszony głodem wraca do pracy zgrzytając zębami, ściskając pięści, z sercami przepełnionemi nienawiścią.
W miarę zbliżania się do kopalni wzrastał tłum idących. Prawie wszyscy szli pojedynczo, a nawet kroczący w grupach nie mówili do siebie, znużeni, przesyceni wszystkiem. Wielu niosło w rękach saboty i prawie nie słychać było stąpań nóg ubranych w grube, wełniane pończochy. Był to odwrót masowy po klęsce, odwrót pobitej armii cofającej się z żądzą rozpoczęcią walki, przy lada okazyi.
Gdy Stefan przyszedł na miejsce, kopalnia Jean Bart wyłoniła się już z ciemności, choć świeciły się jeszcze lampy na rusztowaniach. Ponad szare budynki wznosił się snop białej pary, jak pióropusz zaróżowiony na końcu karminem. Stefan minął sortownie i wszedł do hali zjazdowej.
Zjazd się rozpoczął, robotnicy wychodzili z ogrzewalni. Chwilę stał bez ruchu obezwładniony hałasem tym i ruchem. Flizy podłogi tętniły i drżały wstrząsane kołami wózków, na bębny nawijały się i rozwijały liny stalowe, huczało w uszach od tub sygnałowych, brzęku dzwonków, uderzeń młota w kowadło sygnałowe. Stefan ujrzał w pełnym ruchu potwora połykającego swą dzienną porcyę mięsa ludzkiego, widział żarłoczne klatki znikające w szczeluściach przełyku i uczył taką rospacz w sercu na ten widok, że zamknął oczy, by nie widzieć.
Ale wnet otworzył je znowu i ujrzał znajomą twarz w głębi hali. Gónicy czekający tu boso z lampami w rękach rozstępowali się przed nim, spuszczając wstydliwie oczy. Poznawali go, nie gniewali się już, ale przeciwnie bali się go, pewni, że pocznie im wyrzucać tchórzostwo. Zakrwawiło mu to serce, zapomniał, iż go chcieli ukamienować i począł znów marzyć o tem, by ich uczynić bohaterami, by zostać przywódcą chwycić w rękę tę moc