Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/474

Ta strona została przepisana.

skawymi. Tu przerwał sobie, by zbesztać starego Mouqua, za to, iż nie wygarnął o oznaczonej godzinie gnoju z pod koni. Stary wysłuchał i pochylił głowę, ale nim zjechał na dół uścisnął Stefanowi rękę silnie, długo, gorąco jakby mu mówił: Gdy dasz znak... podpalę budę! Ta drżąca w jego dłoni ręka starca, który mu przebaczał śmierć swych dzieci i oznajmiał gotowość do walki, rozczuliła go tak, że nie rzekł nic, gdy stary zniknął w szachcie.
— Pewnie Maheude dziś nie przyjdzie? — spytał Pierrona po chwili.
Udawał z początku, że nie słyszy. I na cóż to gadanie? Same nieszczęścia tylko z tego wynikają. Ale oddalając się, by spełnić jakiś roskaz, rzekł cicho.
— Co? Maheude?... O, właśnie wychodzi z ogrzewalni.
Rzeczywiście zjawiła się ubrana w kaftan płócienny, stare spodnie górnicze męża i jego czapkę. Było to aktem szczególnego miłosierdzia Kompanii, że przyjęto do roboty czterdziestoletnią kobietę. Uczyniono to jeno ze względu na szereg nieszczęść jakie na nią spadły. Ponieważ nie nadawała się na przesuwaczkę, więc kazano jej obracać mały wentylator w północnej części kopalni, w sąsiedztwie piekła Tartaretu, gdzie nie dochodziło powietrze wciskane pompą główną. Przez dziesięć godzin dziennie obracała pochylona w głębi ciasnej sztolni, koło wentylatora w temperaturze czterdziestu stopni i zarabiała trzydzieści sous.
Stefan zadrżał ujrzawszy ją w męskim ubraniu, z brzuchem i piersiami nabrzmiałemi wilgocią kopalni i nie mógł wymówić słów powitania.
Patrzyła nań, a potem poczęła mówić:
— Prawda, dziwi cię, że mnie tu spotykasz, mnie, któram przysięgła sto razy, że uduszę każde z moich dzieci, któreby się ośmieliło stanąć do roboty! Powinabym udusić się więc sam?... prawda? I stałoby się to niezawodnie gdyby nie dziadek i troje małych dzieci w domu.