Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/475

Ta strona została przepisana.

Głosem cichym znużonym mówiła bez przerwy. Nie tłumaczyła się, opowiadała tylko jak groziła im śmierć głodowa i wyrzucenie z mieszkania wobec czego musiała się zdecydować.
— Jak się ma stary? — spytał Stefan.
— Zawsze dobry i pilnuje porządku, tylko rozumu nie ma za grosz... Nie ukarano go za to głupstwo... jak wiesz. Chciano go tylko zamknąć w domu waryatów, ale oparłam się. Zadanoby mu jeszcze czego w rosole... Ta historya zaszkodziła nam zresztą, gdyż już nie dostanie pensyi. Jeden z tych tam panów... powiedział mi wyraźnie, że to byłoby wprost niemoralnem, gdyby go spensyonowano po tem co zrobił.
— A Jeanlin pracuje?
— Tak... ci panowie znaleźli mu zajęcie poza kopalnią i zarabia dwadzieścia sous. O, ja się nie uskarżam, przełożeni, jak sami mi powiedzieli, okazali się bardzo łaskawymi. Zarabiamy razem ja i Jeanlin piędziesiąt sous dziennie i gdyby nie to, że nas jest sześcioro mielibyśmy co jeść. Stelka je już także, a najgorsze to, że trzeba jeszcze czekać cztery, do pięciu lat, zanim Lenora i Henryś dojdą wieku, by mogli pracować w kopalni.
Stefan nie mógł powstrzymać okrzyku:
— Jakto, i oni?
Blade policzki Maheudy zaczerwieniły się, a oczy rozbłysły. Ale pochyliła głowę pod brzemieniem losu.
— Ha, trudno? Oni, po tamtych... wszyscy poginęli w kopalni, teraz przyjdzie na malców kolej! Już taki los!
Zamilkła. Wózki ładowniczych nie dały jej mówić, poprzez zakurzone okna hali padać poczęło światło dzienne, a latarnie gasły i ćmiły się jedna po drugiej. Co trzy minuty zjawiała się klatka, warczały bębny, drgały liny, ludzie zjawiali się i znikali.
— Dalej, marsz, cóż to za lenistwo przeklęte? — krzyknął Pierron. — Właźcież do klatki, nie skończymy inaczej do wieczora!