jeszcze była i wesoła... Potem opuścił ją ojciec... a w jakiś czas, gdy już połączyła się z innym, wrócił. Wiodła teraz życie smutne, z dwoma mężami, którzy ją zabijali i zbliżała się zwolna do rynsztoka. Co za życie! Wódka, wino i klątwy. Przed oczyma stanęła mu czarna, cuchnąca nora... ujrzał ją najdokładniej zawieszoną bielizną i cuchnącą wódką, poczuł znów na twarzy i głowie razy pięści.
— Teraz — począł powoli nie będę jej mógł posłać ani trzydzieści sous. Zmarnieje z nędzy... to rzecz pewna.
Z rospaczą wzruszył ramionami i wbił zęby w chleb.
— Chcesz się napić? — spytała Katarzyna, odkorkowując blaszaną flaszkę. — Nie bój się to kawa... nie zaszkodzi. Człowiek się może udławić, gdy je, nie popijając.
Stefan odmówił. Już dość było, że pozbawił ją połowy chleba. Ale Katarzyna namawiała go serdecznie i wreszcie rzekła:
— No dobrze... skoroś taki uprzejmy, to napiję się pierwsza, ale potem odmówić już nie możesz, to by było nie ładnie.
Podała mu flaszkę. Uklękła teraz blisko. Lampa oświecała dokładnie jej twarz i Stefan dziwił się czemu wydawała mu się przed paru godzinami brzydką. Ponętna teraz była dlań, z twarzą pokrytą warstwą węgla. Połyskiwały na niej biały zęby oprawne w za szerokie może trochę usta, a oczy miały ton zielony, jak oczy kota. Zwój rudych włosów wymknął się z pod czapki górniczej i łaskotał ją za uchem co ją pobudzało do śmiechu. Nie wydała mu się teraz tak młodą i ocenił ją na lat czternaście.
— Za twoje zdrowie! — rzekł, napił się i oddał jej flaszkę. Przyłożyła ją do ust, a potem zmusiła go do napicia się powtórnie i ta krążąca od ust do ust flaszka sprawiała im wielką radość. Stefan już zadał sobie pytanie, czy nie mógłby jej objąć ramieniem i ucałować w usta. Wargi jej duże, blade, zawalane węglem poczęły go nęcić. Mimo wzrastającego pożądania nie ośmielił się jednak uczynić tego. Obcował w Lille z samemi tylko istotami
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/52
Ta strona została przepisana.