Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/62

Ta strona została przepisana.

czyną sprawiała mu przykrość. Uważał się za durnia ostatniego iż jej nie obejmie ramieniem i nie pocałuje, a jednak na myśl o Chavalu nie czuł się na siłach uczynić tego. Pewnie okłamała go, a tamten był jej kochankiem. Pewnie zabawiają się nieraz, gdziekolwiek na pierwszej lepszej kupce żwiru. To jasne! Kołysze się w biodrach jak każda rozpustnica. I złościł się na nią, jakgdyby go oszukała. Ona zaś obracała się co chwila, zwracała jego uwagę na najmniejszą przeszkodę i zdawała się zachęcać go, by się do niej zbliżył. Byli w całej galeryi sami, można było tak ładnie porozmawiać, pośmiać się pożartować po przyjacielsku! Wreszcie skręcili do galeryi głównej, kędy szły pociągi i to uczyniło mu ulgę, położyło koniec męce wahania się. Ona zaś obracając się po raz ostatni rzuciła mu spojrzenie smutne, w którem odczytać mógł żal za utraconem, może na zawsze, szczęściem.
Teraz pulsowało dokoła nich życie podziemia. Dozorcy chodzili bezustannie tam i napowrót, przesuwały pociągi w tę i w tamtą stronę i rozlegał się tentent kopyt końskich. Ciągle rozbłyskiwały w ciemnościach lampy. Musieli się ciągle przyciskać do ściany, by zrobić miejsce cieniom ludzi i zwierząt, których oddech czuli na twarzach. Jeanlin, biegnący boso za swym pociągiem krzyknął im nad głowami jakąś złośliwą uwagę, której jednak w zgiełku toczących się po szynach wózków nie dosłyszeli. Szli ciągle naprzód, a Stefan nie mógł rozpoznać drogi, którą szedł rano. Zdawało mu się, że zstępuje coraz głębiej pod ziemię. Najbardziej mu się teraz dawało we znaki zimno, ciągle wzrastające zimno, które przeniknęło go już zaraz po wyjściu ze sztolni. Drżał coraz bardziej w miarę zbliżania się do hali wjazdowej. Wąskim kurytarzem dął wicher lodowaty z siłą huraganu, już zwątpił czy dojdzie kiedy do końca galeryi, gdy nagle znaleźli się w hali.
Chaval spojrzał na nich podejrzliwie. Stali tu wszyscy przepoceni, drżąc od zimna, w milczeniu pasując się z gniewem. Przyszli za wcześnie i nie chciano ich wy-