Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/63

Ta strona została przepisana.

ciągnąć aż za pół godziny, tem więcej, że wszyscy u windy zajęci byli trudną pracą spuszczania na dół konia. Ładownicy wsuwali wózki do kłatek ze strasznym łoskotem, i klatki znikały w czarnym otworze, z którego lała się strumieniami woda, wpadając do zbiornika, to jest wielkiej, dziesięć metrów głębokiej studni skąd rozchodziły się wilgotne wyziewy po całej hali.
Dokoła szachtu biegali bez przerwy ludzie, ciągnęli za sznury sygnałowe, naciskali drągi dźwigni, nic sobie nie robiąc z unoszącego się w powietrzu gęstego pyłu wodnego, który przemaczał ubranie. Trzy ogronne lampy rzucały oślepiające smugi światła na wielkie, ruchome cienie i nadały hali wygląd piekła, czy kuźni potwornych bandytów założonej u stóp wodospadu.
Maheu spróbował po raz ostatni, czy mu się nie uda wydostać na wierzch i zbliżył się do Pierrona, który rozpoczął swą służbę o szóstej.
— Słuchaj no, mógłbyś kazać nas wyciągnąć.
Ale Pierron, ładny silny chłopak o łagodnym wyrazie twarzy zrobił gest odmowny i spojrzał nań z przestrachem.
— Niemożliwe! Proś dozorcy... dostałbym karę.
Znowu głuchy pomruk przebiegł szeregi czekających, Katarzyna zbliżyła się do Stefana i szepnęła mu w ucho:
— Chodź, pokażę ci stajnię! Tam ciepło.
Do stajni nie wolno było chodzić, więc musieli iść tam ukradkiem. Znajdowała się ona na końcu długiego kurytarza. Miała dwadzieścia pięć metrów długości, cztery wysokości, wykuta była w skale i wymurowana. Mogła pomieścić około dwudziestu koni. Miło tam było istotnie i ciepło od ciał końskich, pachniała czysta mierzwa, jedyna lampa spokojnem światłem oblewała drzemiące u żłobów zwierzęta. Na odgłos kroków, wszystkie głowy zwróciły się ku drzwiom, a kilkanaście par wielkich, dziecięcych oczu spojrzało z ciekawością na wchodzących. Potem konie zwróciły się znowu do swego owsa,