Ubrawszy się w saboty i zamknąwszy narzędzie w szafie, Maheu ze swoimi skierował się ku wyjściu, robiąc z kolei miejsce innym, którzy przychodzili się rozgrzać. Stefan szedł za nimi, a Levaque ze synem przyłączyli się także. Ale jeszcze nie minęli sortowni, gdy gwałtowna scena wstrzymała ich na chwilę.
Sortownia, była to wielka szopa o belkowaniu pokryłem grubą warstwą pyłu węglowego i wielkich żaluyach, przez które dął ciągle wiatr. Wózki z węglem wprost od kontrolora dostawały się tutaj. Pomocnicy wysypywali ich zawartość na skośne długie blaszane rynny, a stojące na podwyższeniach kobiety i dziewczęta uzbrojone w grabie i grace wydobywały kamienie, posuwały dalej czysty węgiel, który przez ogromne lejki spadał w wagony kolejowe, stojące na torze poniżej sortowni.
Pracowała tu Filomena Levaque, blada, chora na suchoty dziewczyna, o głupim wyrazie twarzy. Głowę miała owiniętą szafirową chustką, ręce uczernione w węglu aż po łokcie i stała obok starej czarownicy, matki pani Pierron, zwanej „Brulé“, strasznie wyglądającej ze swemi sowiemi oczyma i ustami zaciśniętemi jak sakiewka skąpca. Wściekłe były obie na siebie. Młoda oskarżała starą o to, że jej zabiera z przed nosa kamienie, tak, że nie może ani co dziesięć minut napełnić kosza. Płacono je od kosza i to było powodem bezustannych kłótni. Wydzierały sobie codziennie garściami włosy, na zaczerwienionych twarzach zostawiały czarne odciski rąk policzkując się zapamiętale.
— Rozbij jej czerep! — krzyknął przechodząc Zacharyasz do swej lubej.
Wśród robotnic rozległy się okrzyki potakiwania. Ale Brulé rzuciła się jak furya na chłopca.
— Słuchaj smarkaczu, lepiej byś zrobił, uznając swoje dwa bękarty, któreś jej zmajstrował. Śliczna żonka... taka glista, która w ośmnastu latach nie może się utrzymać na nogach... ha, ha, ha!
Maheu musiał z całej siły trzymać syna, który chciał koniecznie temu staremu kościotrupowi pokazać co należy.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/71
Ta strona została przepisana.