Milczeli wszyscy. Dopiero u drzwi kantyny „pod Nadzieją“ dogonili ich Levaque i Maheu.
— No, jesteśmy na miejscu — rzekł Maheu do Stefana — wejdź pan. Rozłączono się. Katarzyna stała przez chwilę bez poruszenia i patrzyła na chłopca swemi łagodnemi oczyma. Uśmiechnęła się i znikła wraz z innymi na drodze wiodącej na wzgórze, gdzie leżała kolonia robotnicza.
Kantyna stała pomiędzy wsią i kopalnią na rozdrożu. Był to dwupiętrowy budynek, z cegły, pobielony od góry do dołu i ozdobiony szerokiem niebieskiem obramieniem okien. Na drewnianym szyldzie, wiszącym po nad drzwiami wypisane było żółtemi literami: „Pod Nadzieją“, kantyna Rasseneura“. Z tyłu po za domem była kręgielnia obsadzona żywopłotem. Kompania uczyniła wszystko co było w jej mocy, by kupić ten mały skrawek gruntu, wciskający się klinem w jej obszerne posiadłości i wściekała się na kantynę sterczącą bezczelnie tutaj, pośród pól, u samego niemal wejścia do Voreux.
Wejdź pan! — powtórzył Maheu zwracając się do Stefana.
Szynkownia była ciasna i pusta o ścianach nagich, białych. Niczego tu nie było prócz trzech stolików, tuzina krzeseł i małego bufetu z jodłowego ciemno-lakierowanego drzewa. Na bufecie stało może z dziesięć kuflów, trzy flaszki z wódką, karafka z wodą i mały cynowy rezerwoar z kurkiem. Prócz tego nie było nic. W żelaznym, polerowanym i błyszczącym piecyku palił się słaby ogień, deski podłogi wysypano białym piaskiem, w który wsiąkała wilgoć, ustawicznie wodą ociekającego gruntu tych okolic.
— Kufel dla mnie! — rozkazał Maheu wysokiej jasnowłosej dziewczynie, sąsiadce, posługującej tu czasem. — Czy Rasseneur w domu?
Dziewczyna odkręciła kurek i powiedziała, że pan zaraz nadejdzie. Powolnym, długim haustem wychylił Maheu do połowy szklankę, by spłukać pył obsiadający mu gardło. Nie poczęstował swego towarzysza. Prócz nich był tu jeden jeszcze tylko górnik. Siedział przy dru-
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/73
Ta strona została przepisana.