Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— To słychać, że znowu była kłótnia... o stemplowanie!
Opowiedział wydarzenie. Twarz szynkarza zaczerwieniła się, krew mu uderzyła do głowy, a oczy poczęły błyskać. Wybuchnął w końcu:
— Dobrze, dobrze, niech tylko spróbują zniżyć płace... już po nich!
Nie na rękę mu była obecność Stefana. Mówił dalej, ale rzucał nań często ukradkowe spojrzenia. Mówił zawile, opisywał, obchodził, natrącał, mówił o dyrektorze panu Hennebeau, jego żonie, siostrzeńcu, małym Negrelu, nie wymieniając jednak nazwisk. Zapewniał, że tak dalej być nie może, bo prędzej czy później musi nastąpić katastrofa. Nędza przeszła wszelką miarę. Wyliczał fabryki, które zawiesiły czynności, tłumy robotników, które rozbiegły się za pracą. Od miesiąca rozdawać musi więcej jak sześć funtów chleba dziennie. Niedawno doniesiono mu, że pan Deneulin właściciel sąsiedniej kopalni zbankrutuje lada dzień. Wreszcie przed paru dniami dostał z Lille list pełen niepokojących wieści.
— Wiesz — szeptał — od tego człowieka, któregoś tutaj raz wieczór widział...
Przerwano mu. Weszła do sklepu żona wysoka, sucha, popędliwa kobieta o długim nosie i sinawych policzkach. Była w polityce dużo radykalniejsza od męża.
List od Plucharta! — powiedziała — O gdyby on przyszedł do władzy poczęłoby się dziać inaczej.
Stefan nadsłuchiwał od chwili, zrozumiał o co idzie i na myśl o nędzy i możebności zemsty rozpalił się sam. Na dźwięk tego nazwiska zadrżał. Potem, nie zdając sobie sprawy z tego co czyni, powiedział głośno:
— Znam Plucharta.
Wszyscy spojrzeli nań, musiał więc dodać:
— Tak, Jestem maszynistą, on był moim przełożonym w Lille. Rozumny człowiek, często z nim rozmawiałem.
Rasseneur obejrzał przybysza po raz drugi od stóp do głowy i twarz jego przybrała całkiem inny wy-