Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/88

Ta strona została przepisana.

piędziesiątkę, krótko ostrzyżone włosy jego i broda były czarne jak węgiel.
— Tak, to ja... dzień dobry! Nie przeszkadzam?
Powitano się, Deneulin usiadł, a państwo Gregoire i Cecylka wzięli się znowu do czekolady.
— Masz może jaki interes? — spytał Gregoire.
— O nie! — odparł szybko przybyły — Zrobiłem jeno spacer konno dla odświeżenia się i wstąpiłem, gdyż wypadła mi droga przez Piolaine.
Cecylka zapytała o jego córki Joannę i Łucyę. Miały się doskonale, Joanny trudno oderwać od malarstwa, a Łucya od rana do wieczora siedzi przy fortepianie i kształci się w śpiewie. Głos Deneulina drżał trochę lekkiem rozdrażnieniem, które starał się ukryć pod pozorami hałaśliwej wesołości.
— Co słychać w kopalni? — spytał Gregoire.
— A do stu dyabłów! Ten przeklęty kryzys daje mi się we znaki podobnie jak wszystkim. Trudno, musimy widać odpokutować za lata pomyślności. Pobudowano za wiele fabryk, za wiele kolei, uwięziono olbrzymie kapitały w nadziei na szaloną produkcyę. To też kapitał śpi, i trudno dostać dość pieniędzy na sam zwyczajny ruch... No, zresztą nic niema straconego, wybrnę jakoś...
Deneulin, podobnie jak Gregoire odziedziczył denar Montsou. Ale był to przedsiębiorczy inżynier, pożerała go żądza królewskiej fortuny, toteż sprzedał swój denar, gdy osięgnął kurs miliona. Przez kilka miesięcy nosił się z planem. Żona jego odziedziczyła po wuju koncesyę na mały węglowy obszar w Vandame, gdzie dotąd istniały dwie niewielkie kopalnie Jean Bart i Gaston Marie. Ale znajdowały się obie w tak opłakanym stanie, posiadały tak nędzne urządzenia i maszyny, że eksploatacya ich ledwie się opłacała. Deneulin marzył o eksploatowaniu na wielką sklalę Jean Barta, sprawieniu maszyn i rozszerzeniu szachtu, a kopalnię Gaston Marie chciał prowadzić w dotychczasowych rozmiarach. Był pewny, że pieniądze będą wpływać mu workami. Plan był dobry,