Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Ten zamiast odpowiedzieć skoczył ku wantom na bakorcie i wdrapał się na grotmaszt, opierając się o gafy. Z tego dość wysokiego stanowiska przyjrzał się wzdłuż całemu wybrzeżu, niewątpliwie starając się odgadnąć przyczynę nagłego popłochu krajowców.
— Nie widzisz nic? — spytał go kapitan po paru minutach oczekiwania.
— Nic, panie kapitanie — odpowiedział rozbitek. — Lasy nie pozwalają mi zapuścić wzroku daleko.
— Nie widzisz żadnej łodzi?
— Nie widzę, panie kapitanie.
— Czy sądzisz, że należałoby jeszcze raz wystrzelić z armaty?
— Nie zaszkodzi.
Mała armatka po raz trzeci hukiem rozdarła powietrze, wywołując echo wśród skał, jednakże od strony wyspy żaden wystrzał nie odpowiedział na to hasło.
Rozbitek pozostał na grotmaszcie jeszcze przez kilka minut, uważnie badając brzegi wyspy, poczem mruknął:
— Jeżeli zginęli, to i ja już zginąłem!
Uczynił gest, świadczący o wielkiej wściekłości, a oczy zapłonęły mu złowrogim blaskiem.
Stanąwszy na pokładzie, odzyskał zwykły spokój, atoli na czole jego widniała nadal głęboka zmarszczka.
— No i cóż? — zapytał go kapitan.
— Nie słyszałem już żadnych wystrzałów.