Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/122

Ta strona została przepisana.

ni, prochu i kul i nie powinniśmy się lękać dzikich ludożerców. Hej, Billu, jakiejże mi teraz udzielisz rady?
Rozbitek, który z zaciśniętemi pięściami, pałającemi oczyma i twarzą wykrzywioną zaciekłym gniewem przyglądał się wyspie, odwrócił się szybko jak ranione zwierzę. Nie był to już ten sam człowiek zimny i spokojny, co przed kilkoma godzinami; na jego bladej twarzy czytać można było wściekłość i jakieś złowrogie, lęk budzące, spojrzenie.
— A co mam panu poradzić? — odezwał się głosem zachrypłym. — Alboż to ja wiem?
— Ty znasz lepiej ode mnie wyspę i krajowców, więc możesz udzielić mi cennych rad. Czy sądzisz, że twoi towarzysze mogą się ocalić?
Błysk radości zalśnił w oczach Billa.
— Pan chce ich ocalić? — zapytał, zmieniając ton.
— O ile to możliwe, jestem gotów próbować ich ratunku.
— Możemy próbować, panie kapitanie, jednakże musimy się uciec do użycia siły i wypowiedzieć wojnę dzikusom.
— Czy masz plan jakiś?
— Być może — odpowiedział Bill po kilku minutach namysłu.
— Przedstaw mi go.
— W chwili obecnej „Nowa Georgja“ nie będzie narażona na żadne niebezpieczeństwo; jestem tego pewny. Póki nie ukończy się ceremonja po-