Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/125

Ta strona została przepisana.

Dwie szalupy pod osłoną ciemności odbiły od okrętu, czyniąc jak najmniej hałasu, okrążyły zdaleka skały i pomknęły ku południowi.
Rozbitek, który siadł u rudla większej łodzi, kierował wyprawą, wskazując wioślarzom, gdzie znajdują się niebezpieczne rafy i głębie. Od czasu do czasu jednak kazał się zatrzymywać i oczyma, które w nocy błyszczały jak ślepia kocie, z drobiazgową dokładnością przepatrywał krawędzie wyspy, by się upewnić, że nikt go nie śledzi.
Po upływie pół godziny Bill pchnął swoją szalupę ku strądowi i po przebyciu ławicy, na której z pewną gwałtownością łamało się morze, wpłynął do małej zatoki, opasanej gęstym lasem bananów — drzew kolosalnej wielkości, o pniach utworzonych ze splątanych z sobą grubych łodyg, mających wespół po trzydzieści metrów obwodu, oraz o gęstwie olbrzymiego listowia, w którego cieniu mogłoby się pomieścić czterdzieści osób zgórą.
— Stój! — mruknął rozbitek.
Wioślarze zatrzymali się o dziesięć lub dwanaście metrów od brzegu, a nie wiedząc, na co się zanosi, wyciągnęli broń i zaczęli ją nabijać.
— Co się stało? — zapytał kapitan Hill, który nadpłynął na drugiej szalupie.
— Słuchajcie!
Wszyscy umilkli i poczęli nadsłuchiwać, niemal dech wstrzymując.
W oddali posłyszano rozbrzmiewające głucho jakieś dzikie okrzyki, do których od czasu do czasu dołączały się dziwne dźwięki, wywołane praw-