Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/128

Ta strona została przepisana.

mnie chcieli uśmiercić. Ale… zdaje mi się, że nie jesteś sam…
— Podziękuj przedewszystkiem temu oto panu, kapitanowi Hill, dowódcy okrętu „Nowa Georgja“. On przybył tu umyślnie, by ocalić was wszystkich.
Chudzielec skłonił się, aż mu zachrzęściły w krzyżach wszystkie kości, i rzekł:
— Dziękuję panu w imieniu wszystkich towarzyszy, którzy — zaręczam panu — bardzo się ucieszą pańskim widokiem, jeżeli jeszcze odnajdziemy ich żywych.
— Czemubyśmy nie mieli znaleźć ich żywych? — zapytał kapitan, odwzajemniwszy się ukłonem.
— Jeżeli się nie pospieszycie, trzeba będzie ich szukać w dole, gdzie spoczną zwłoki króla. By God! Te dzikusy nie lubią w takich sprawach marudzić!
— Czy wzięto ich w niewolę? — spytał Bill.
— Co do jednego.
— A ty jakim sposobem zostałeś na wolności?
— He! he! — zaśmiał się tamten. — Powiązali mnie jak serdelek… ale jestem taki chudy, że udało mi się wyśliznąć z powrozów i dać drapaka.
— Ścigali cię? — spytał kapitan.
— A jakże!… ale mam nogi długie a ciało lekkie, więc zdołałem chybcikiem dostać się do lasu.
— Kiedy uciekłeś? — pytał Bill.
— Niedawno.
— A więc te krzyki, któreśmy słyszeli?…