Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/131

Ta strona została przepisana.

— W chacie, sąsiadującej z chatą królewską — odpowiedział Mac Bjom.
— Czy chaty tej strzeże wielu wojowników?
— Tak jest, około dwudziestu ludzi uzbrojonych w dzidy i ciężkie maczugi.
— Czy sądzisz, że gdybyśmy tej nocy wdarli się do wsi, zdołalibyśmy ich uratować? — zapytał kapitan.
— Nie przypuszczam, bo chata jest silnie obwarowana, a nasi towarzysze mocno powiązani; zanim dostalibyśmy się do nich, ludożercy zdołaliby ich już pozabijać. Lepiej oczekiwać chwili, w której rozpocznie się ceremonja pogrzebowa, ponieważ wtedy ludność będzie bezbronna. Nasz niespodziany napad wywoła ogólną panikę, kobiety i dzieci podniosą wielki harmider, my zaś skorzystamy z tego zamętu, by rozgromić tych łotrów i uwolnić jeńców. Za mną!
Mac Bjorn, który znał drogę lepiej niż Bill, stanął na czele oddziału i ruszył ku północy, zachowując na każdym kroku mnóstwo ostrożności: wystrzegał się nawet wywołania chrzęstu gałęzi, a niekiedy zatrzymywał się, nadsłuchując, czy w lesie panuje milczenie.
Po przejściu pięciuset kroków minął las bananów i zagłębił się w innym lesie o wiele gęstszym. Ów las składał się z potężnych drzew chlebowych, które wydają owoce mięsiste o grubej i pomarszczonej skórze, zawierającej miąższ galaretowaty, po przygotowaniu mogący służyć zamiast chle-