Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/134

Ta strona została przepisana.

rych wyróżnić można było jakieś wycia rozdzierające uszy.
— To płaczą żony królewskie — wyjaśnił Mac Bjorn.
— Te jędze rozpaczają, że nie mogą być pochowane razem z królem, gdy tymczasem nasi towarzysze trzęsą się ze strachu na myśl, że mają temu pijakowi Wawanuho towarzyszyć w jego wielkiej podróży.
— Miejmy nadzieję, że ich ocalimy — rzekł kapitan. — Bądźcie wpogotowiu. Gdy dam rozkaz, strzelajcie w najgęstszą ciżbę, później zaatakujemy ich pistoletami i kordelasami.
Nastał już dzień; słońce, wzniósłszy się ponad szczyty gór, przerzynających wyspę, rzuciło ulewę złocistą na gaje i chaty wsi.
Tłum rósł z każdą minutą; nadbiegali ludzie z sąsiednich lasów, wśród których kryły się inne wsie, podbiegali od strony morza, od strony gór, i tłoczyli się koło siedziby królewskiej, gdzie drużyna trębaczy dęła zapamiętale w muszle morskie.
Nagle nastała wielka cisza; wojownicy uszykowali się pospiesznie, formując długą kolumnę, która odłączywszy się od wielkiego szałasu, ruszyła w stronę lasu, obsadzonego przez załogę „Nowej Georgji“. Za nimi ukazał się stary król, niesiony pod rodzajem baldachimu, trzymanego przez najdzielniejszych wojowników szczepu, obwieszonych mnóstwem naszyjników i utatuowanych na całem ciele.