Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/138

Ta strona została przepisana.

zaciekle ciężkiemi maczugami; jednakże jedna salwa pistoletowa wystarczyła, by zmusić ich do ucieczki. Paru z nich, ugodzonych kulami, runęło n a ziemię.
Kapitan Hill, Mac Bjorn i Bill otoczyli białych jeńców, zdumionych tą niespodziewaną odsieczą, kilkoma cięciami noża zerwali ich więzy i pchnęli ich w stronę lasu, wołając:
— Uciekajcie czem prędzej, by nie było za późno!
Marynarze, widząc nadbiegającą zewsząd dzicz, rozwścieczoną tym morderczym atakiem oraz ucieczką jeńców, oddali ostatnią salwę, poczem sami jęli uciekać śladem zbiegów.
Dotarłszy do zarośli, zaszyli się wśród bujnej roślinności, starając się zatrzeć za sobą ślady, i nabiwszy broń, ruszyli zpowrotem w stronę morza. Do uszu ich dochodziły ustawicznie dzikie wrzaski całego plemienia, które rzuciło się w pościg za swemi ofiarami oraz ich wybawcami.
— Prędzej, prędzej! — naglił kapitan, lękając się, że dzicy mogą mu odciąć drogę do morza.
— Spiesz się, Mac Doil! wytężaj siły, Kingston! wyciągaj pedały, O’Donnell! — nawoływał Bill, popędzając swoich dawnych kamratów. — Prędzej, Brown! Nie szczędź nóg, Dickens, a ty, Welker, uważaj, byś się nie zawieruszył.
Nieszczęśliwi ci ludzie, z których po tak długiej głodówce i cierpieniach ledwie że pozostała skóra i kości, wyczerpani do ostatka, biegli w nie-