Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/141

Ta strona została przepisana.

przednim, kilkakrotnie uścisnął dzielną dziewczynę, która nie lękała się zostać niemal sama na statku w tak bliskiem sąsiedztwie hord ludożerczych.
— Nie jesteś ranny, ojczulku? — zapytała.
— Wracam bez szwanku, tak samo jak reszta moich towarzyszy.
— Ocaliliście wszystkich?
— Wszystkich, Anno… lecz biedacy tak są wynędzniali, że aż się o nich boję.
— Nieszczęśliwi! — zawołała dzieweczka, wychyliwszy się za burtę. — Wyglądają jak szkielety.
— Prędzej, prędzej! wynieście ich na pokład i zanieście do lazaretu! — rozkazał kapitan.
Mac Bjorn i jego towarzysze, którzy nie mogli już utrzymać się na nogach ani też uczynić kroku, zostali na ramionach marynarzy wyniesieni na okręt i umieszczeni pod pokładem w przedziale ganku, gdzie znajdowało się kilka łóżek dla rannych.
Asthor zajął się ich leczeniem, które zresztą nie powinno było być długie ani uciążliwe, gdyż chodziło o ludzi wycieńczonych wprawdzie długą męczarnią, ale o silnej jeszcze budowie ciała, tak iż przy należytem odżywianiu i kilku butelkach szlachetnego wina powinni byli niebawem przyjść do siebie.
Kapitan byłby rad sam roztoczyć nad nimi pieczę, jednakże w tym momencie obecność jego była więcej niż konieczna na pokładzie, ponieważ „No-