Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/143

Ta strona została przepisana.

ujrzeli kilkanaście wielkich łodzi, sunących szybko od strony wybrzeża północnego.
Kapitan Hill wyprostował się i krzyknął:
— Wszyscy na miejsca! Gotować się do walki!
Poczem zwróciwszy się ku Annie, która mimo bladości twarzy udawała spokój, rzekł do niej głosem wzruszonym:
— Córko! ukryj się w swojej kajucie, bo niebawem zaczną tu świstać włócznie i proce ludożerców.
— Jeżeli ty stajesz oko w oko ze śmiercią, tedy i ja pragnę się z nią spotkać przy twym boku — odpowiedziała Anna. — Nie boję się, ojczulku, a wiesz przecie, że umiem władać bronią palną jak najlepsi z twoich marynarzy.
— Wiem o tem, jednakże niedobrze byłoby ci walczyć, mając świadomość, że jesteś wystawiona na pociski tych okrutników. Jeżeli będzie nam potrzeba jeszcze jednej strzelby, obiecuję ci, że przywołam cię na pokład.
Pocałował ją w czoło i odprowadził na rufę, gdzie zamknął za nią drzwi kajuty. Gdy wrócił na pokład, dzicy wsiadali właśnie do łodzi, wydając dzikie okrzyki i wywijając bronią.
Marynarze, rozstawieni wzdłuż parapetu, usadowieni w bocianich gniazdach lub ukryci za stosami lin na kasztelu przednim i przy dunecie, oczekiwali ataku nieustraszeni, ze strzelbami w dłoniach oraz z toporami i kordelasami u pasa.