Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/146

Ta strona została przepisana.

wind, jednakże trudy ich były daremne. Choć dziesięciu dzikich padło z roztrzaskaną głową, przetrąconemi rękami i nogami, lub rozpłataną piersią, na ich miejsce stawało do boju nowych dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu wojowników, wdrapując się na boki okrętu niby legjon demonów z pogardą śmierci, ważąc się na wszystko, byleby odzyskać jeńców i zdobyć pieczeń z mięsa ludzkiego.
Kapitan Hill, ryzykując śmierć własnych marynarzy, kazał zwrócić armatkę i moździerze w stronę morza i walić w napastników wzdłuż burty okrętu. Asthor kazał tłuc butelki i rozsypywać szkło koło parapetów. Jednakże ludożercy, nie robiąc sobie nic nawet z kartaczy, wdzierali się wciąż na pokład i rzucali się między potłuczone szkło, jakby im niczem były straszne rany, tworzące się na stopach.
Bitwa wydawała się już ostatecznie przegraną, gdy nagle wśród wrzasku zwycięzców, wśród huku strzelaniny i jęków marynarzy posłyszano donośne wołanie:
— Wszyscy na maszty! Panie kapitanie! proszę zatarasować się w kajucie miss Anny! Okręt jest ocalony!
W tejże chwili Bill, przywódca złowrogo wyglądających rozbitków, rzucił się na środek pokładu i znikł w czeluści gaty, na której dnie porykiwały zatrwożone piekielną wrzawą tygrysy.