Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/148

Ta strona została przepisana.

dością odpowiedzieli wojownicy zebrani na wybrzeżu. Była to zapowiedź, że okręt zdobyty i pieczeń z mięsa ludzkiego jest już zapewniona!
Jednakże pieczeń ta nie była tak bliska, jakby się im zdawało, ponieważ marynarze, przyczajeni na rejach, marsach i szlągach, mieli jeszcze broń w ręku, a na krzyki zwycięstwa odpowiedzieli dwiema morderczemi salwami, które niejednego z napastników obaliły na ziemię.
Ludożercy nie zlękli się i przypuścili zaciekły szturm do masztów, starając się wdrapać na wanty i sztaki, jednakże szanse nie były równe, więc czekał ich znaczny rozlew krwi, zanimby im się udało wyprzeć obrońców ze stanowisk. Ktokolwiek z krajowców usiłował tego dokazać, ugodzony kulą, staczał się na pokład, a spadając łamał sobie ręce i nogi lub rozbijał czaszkę. Dzicy, zrozumiawszy, że nigdy im się nie uda dosięgnąć obrońców, póki tym starczy kul i prochu, zmienili taktykę i jęli dobierać się do masztów toporami, znalezionemi na pokładzie. Zamierzali podciąć maszty, a tem samem strącić marynarzy na dół, co było kwestją kilku minut, a najwyżej kwadransa.
Już marynarze uważali się za zgubionych, gdy posłyszano ponownie głos Billa z czarnej głębi dna okrętu:
— Wgórę! wgórę, tygrysico! — wołał, śmiejąc się na całe gardło. — Naprzód, moja owieczko! Tam na górze znajdziesz żer obfity!
W chwilę później ogromna tygrysica, największa z dwunastu uwięzionych w klatkach, wysko-