Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/150

Ta strona została przepisana.

W tejże chwili otwarła się luka galardy i ukazał się w niej Bill, trzymając w ręce kordelas. Widząc pokład opróżniony, bez obawy zbliżył się ku tygrysicy, która właśnie w potężnych szczękach miażdżyła członki jednego z dzikusów.
— Billu! Billu!… — poczęli wołać marynarze. — Uważaj, żeby tygrys ciebie nie pożarł!
Rozbitek ruszył ramionami ze wzgardą, i podchodził coraz bliżej ku zwierzęciu, które podniósłszy głowę, jęło wydawać głuche pomruki.
— Wynocha! — ozwał się Bill, wskazując energicznym ruchem lukę gaty.
Tygrys nie ruszał się z miejsca, wpijając w niego dwoje skrzących oczu. Kto inny cofnąłby się czem prędzej przed tem wrażem spojrzeniem, Bill jednak w dalszym ciągu podążał drogą.
Zdało się, jakoby w tym człowieku zaszła jakaś gruntowna przemiana. Rysy jego twarzy okazywały w tej chwili niezmierną energję i niezachwianą siłę woli, a z oczu jego tryskały jakby błyskawice.
Zatrzymał się o trzy kroki od tygrysicy, która ani na chwilę nie przestawała mruczeć i, wskazując jej ponownie lukę gaty, powtórzył głosem, który miał dziwne jakieś brzmienie:
— Wynocha!
Marynarze, którzy z wysokości masztów przyglądali się ze zdumieniem całej tej scenie, ujrzeli, że zwierz począł cofać się zwolna, wygiął z pokorą potężny grzbiet, pochylił głowę, jakgdyby nie mógł zdzierżeć przemożnego i czarującego wzroku tego