Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Rozbitek potrząsnął głową i zmarszczył czoło.
— Nie — ozwał się. — Przyjdzie czas, że pan dowie się o przyczynie.
Wykręcił się na pięcie, rzuciwszy przenikliwe spojrzenie w stronę Anny, i oddalił się z sardonicznym uśmiechem na wargach i z posępnym marsem na czole.
— Cóż to za dziwak!… — zauważyła miss Anna.
— Nigdy nie zdołam go zrozumieć, Anno — rzekł kapitan Hill. — W każdym razie jego słowa wywarły na mnie przykre wrażenie… Ale nie myślmy już o tem.
Machnął ręką, jakby chciał odegnać jakąś myśl niemiłą, i zbliżył się ku marynarzom, schodzącym właśnie z masztów.
— Ilu straciliśmy ludzi? — zagadnął Asthora.
— Sześciu, i to najdzielniejszych, panie kapitanie.
— Wszyscy z naszej załogi? — zapytał kapitan z westchnieniem.
— Tak jest, na nasze nieszczęście, panie kapitanie. Los jakby wyraźnie sprzyjał rozbitkom, gdyż żaden z nich nie odniósł nawet najlżejszej rany. Mówiąc nawiasem, jakie też pan ma zdanie o tych ludziach?
— Mam ich za ludzi uczciwych i biedaków — odrzekł kapitan. — Ale…
— Czy ma pan jakie podejrzenia?
— Na ich rękach i nogach zauważyłem sine Pręgi, które mi dają dużo do myślenia, mój stary