Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/153

Ta strona została przepisana.

druhu. Być może, że pochodzą one od pęt niedawnych, lecz może…
— Rozumiem — odpowiedział sternik, a przy tem słowie twarz mu się zachmurzyła. — Nieboszczyk pan Collin zauważył te same pręgi na przegubach Billa. Na miły Bóg! Czyżbyśmy tyle krwi wylali dla uratowania ludzi tego pokroju… ot, poprostu zesłańców z tej osławionej wyspy Norfolk?
— Może się mylimy, Asthor, a zresztą…
Przerwał, a na jego twarzy odbiło się zdumienie. Przyszły mu na myśl dziwne słowa, wypowiedziane niedawno przez Billa.
— Asthor, czuję jakiś lęk nieokreślony!
— Pan się lęka?
— Narazie jeszcze nie mam powodu… ale miejmy się na baczności.
— Roztoczę nad nimi czujny nadzór, panie kapitanie, a biada im, gdyby ośmielili się knuć coś niedobrego. Stary Asthor jest jeszcze dość silny i w razie potrzeby potrafi ukręcić kark śmiałkowi, któryby podniósł rękę przeciwko panu lub przeciw miss Annie.
— Uspokój się, stary wilku morski. Czas nam pomyśleć o umarłych.
Kazał odejść Annie, nie chcąc, by była świadkiem przykrej sceny; poczem marynarze jęli na jego rozkaz rzucać w morze trupy napastników, zalegające pokład. Zwara, która właśnie poczęła bić silnie, poniosła parę trupów aż do brzegów wyspy. Wówczas ujrzano rzecz straszną: okrutni ludożercy łapczywie wyłowili zwłoki swoich roda-