Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/156

Ta strona została przepisana.

kapitan Mac Bjorna, który z głęboką uwagą przyglądał się dzikusom.
— Nie — odpowiedział chudzielec. — Zanadto wielkiego strachu napędził tym drabom pański tygrys, by mieli szturm ponawiać. Oni tu liczą na jakąś burzę, któraby im pozwoliła nas zjeść.
— Jakto?
— Niewątpliwie sądzą, że wasz okręt nie zdoła już opuścić skały, i oczekują, że pierwsza lepsza burza go rozbije. Może też i boją się, że zamierzacie wysiąść z okrętu, i stoją wpogotowiu, by stawić wam opór i przeszkodzić wam dostać się do gęstych lasów pośrodku wyspy.
— Gdy ta burza, której oni oczekują, rozpęta się nad tutejszemi brzegami, my na szczęście będziemy już daleko. Jutro rozpocznie się wielki przypływ, więc jestem przekonany, że „Nowa Georgja“ bez trudu wydobędzie się z tej rewy.
— I ja też tak przypuszczam, panie kapitanie; przyglądałem się rewie i upewniłem się, że cypli skalistych już nie widać i że okręt opiera się jedynie dziobem o skałę.
— To prawda, Mac Bjorn. Jeżeliby wielki przypływ okazał się niewystarczający, zarzucimy dwie kotwice od strony rufy i zaprzęgniemy całą załogę do windy.
— A gdzie nas pan poprowadzi, gdy już będziemy wolni?
— Do Melbourne — odpowiedział kapitan. — Tam jest cel mej podróży.