Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Do Australji! — wykrzyknął rozbitek, marszcząc czoło i wykrzywiając twarz.
— Nie podoba ci się? — spytał kapitan Hill, którego baczności nie uszedł ów gest niezadowolenia.
— Nie, panie kapitanie — odparł żywo Mac Bjorn.
— Jeżeliby ci jednak to nie dogadzało, możemy wysadzić cię na wyspie Norfolk, gdzie i tak musimy zatrzymać się na parę godzin — dodał kapitan, przyglądając się uważnie rozbitkowi.
Posłyszawszy nazwę tej wyspy strasznej, która była miejscem zesłania skazańców angielskich, Mac Bjorn wzdrygnął się, a blada jego twarz pokryła się sinością.
— Nie, nie! — zawołał. — Pobyt na tej wyspie jest zgoła niemiły. Wolałbym wylądować na wyspie, zamieszkanej przez dzikusów.
— A więc pojedziecie do Melbourne.
— W braku czegoś lepszego można jechać i do Australji. Może tam znajdę jakiś okręt, który mnie przewiezie do ojczyzny.
— Czy już dawno jej nie widziałeś?
— Sześć lat, panie kapitanie — odpowiedział rozbitek, a czoło mu się schmurzyło.
— Pewnie gorąco tęsknisz do jej widoku. Czy masz tam kogo? Może żonę?
Mac Bjorn spojrzał na kapitana, udającego spokój kamienny; w oczach jego zalśnił błysk krwawy.