Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/161

Ta strona została przepisana.

które zajmowały przednią część gaty. Następnie kazał spuścić na wodę łódź i zarzucić od strony rufy dwie dragi, których łańcuchy przymocowano do kabestanu, by wywołać silne ciągnienie wtył; nakoniec rozwinięto wszystkie żagle, by wyzyskać wiatr, który dmuchał lekko od strony galardy.
Ukończywszy te działania, kapitan ustawił większą część swoich ludzi wraz z rozbitkami dokoła kabestanu, do którego już przymocowano liny manewrowe.
Przypływ tymczasem podnosił się coraz wyżej. O godzinie jedenastej zakrył już niemal całą rewę, a poniżej dziobu okrętu dawały się słyszeć trzeszczenia, świadcząc niezbicie, że statek zaczyna się podnosić. W pół godziny później woda nad rewą była już głęboka na dwie stopy. Była to chwila odpowiednia do podjęcia pierwszego wysiłku.
— Wszyscy na miejsca! — zagrzmiał kapitan Hill. — Przypływ zaczyna dosięgać najwyższego poziomu.
Załoga pochyliła się nad bosakami i zjednoczonym wysiłkiem pchnęła je z energją niemal nadludzką. Łańcuchy dwóch kotwiczek, zarzuconych na rewę, wyprężyły się gwałtownie, lecz żelazne pazury trzymały się silnie.
— Nie traćmy nadziei! — mruknął kapitan. — Silniej, przyjaciele, silniej! bo inaczej nigdy nie opuścimy tej rewy.
Marynarze odbijali się od rewy niemal z zaciekłością, prężąc muskuły tak silnie, jakgdyby miały pęknąć za chwilę. Twarze ich były blade, a czoła