Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/162

Ta strona została przepisana.

zroszone zimnym potem. Biadaż, gdyby te wysiłki miały pójść na marne! Byłaby to już śmierć dla wszystkich, a nawet coś gorszego niż śmierć, boć każdemu było wiadomo, iż w takim razie czeka go rożen tych dzikich smakoszy mięsa ludzkiego.
Okręt wciąż trzeszczał pod silnem parciem tylu krzepkich ramion, jednakże ani myślał cofać się wtył. Zdawało się, jakgdyby został przygwożdżony do tej przeklętej rewy.
Kapitan Hill mimo swej odwagi pobladł mocno i uczuł, że serce bije mu silniej niż zazwyczaj. Poczęła go ogarniać wielka trwoga; raz po raz rzucał zrozpaczonym wzrokiem na Annę.
— Hej, rób! jeszcze raz, chłopcy! — wykrzyknął głosem zdławionym.
Asthor i czterej ludzie, stojący dotąd przy brasach, przybiegli na pomoc towarzyszom. Ten nowy wysiłek był decydujący.
Okręt drgnął nagle, ześlizgnął się z rewy najpierw zwolna, potem prędzej, aż wkońcu zakołysał się na morzu, zatrzymując się na kilka łokci od dwóch kotwiczek.
Ogromny krzyk radości powstał między załogą; odpowiedzią nań były wściekłe wycia i straszliwa wrzawa. Dzicy, widząc, że okręt opuszcza rewę, i rozumiejąc, że zdobycz wymyka im się z rąk, rzucili się tłumnie do łodzi i nadpływali ze wszystkich stron, by przypuścić szturm rozpaczliwy do okrętu.
— Baczność, dzicy! — huknął Asthor, skoczywszy na tył okrętu.