Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/163

Ta strona została przepisana.

— Za późno, moi drodzy! — zawołał z triumfem kapitan Hill — do brasów! ster bakier! irować!
Cały ten manewr wykonano z nieprawdopodobną prędkością, tak dalece obawiano się pogoni. „Nowa Georgja“ okrążyła skały, zamykające rewę, i wypłynęła pełnemi żaglami na morze, kierując się ku zachodowi.
Długie łodzie Fidżjan nie zaniechały jednak pościgu.
Lotem ptaka przemknęły się nad rewą i goniły bez przerwy, pracując zawzięcie wiosłami. Jednakże, jak słusznie zauważył kapitan, zabiegi te były już spóźnione. Okręt mknął chyżo niby jaskółka morska, a niebawem tak był już daleko, iż okrutni mieszkańcy wysp Fidżi stracili wszelką nadzieję doścignięcia statku.
Kapitan Hill, straciwszy ich z oczu, westchnął z ulgą.
— Czy pojedziemy wprost do Australji, ojczulku? — spytała Anna.
— Prosto, bez zatrzymywania się, bo chciałbym pozbyć się jak najprędzej dwóch niebezpiecznych ładunków.
— Jakie ładunki masz na myśli?
— Tygrysy i rozbitków.
— Zawsze masz w podejrzeniu tych nieszczęśliwców.
— Powiedziałem ci, że mam do tego powody.
— Jeżeli są ci niemili, czemuż nie wysadzisz ich na jakiej wyspie?
— Uczynię to, gdy będę mógł.