Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/169

Ta strona została przepisana.

— O, do kroćset masztów! — zawołał Bill z ironją. — Cóż to, czyż jesteśmy niewolnikami na waszym okręcie? Czyż nie wolno nam pogawędzić z sobą przez chwilę, panie sterniku?
— Dobry kawał! — zawołał chudy Mac Bjorn. — Na drugi raz przyniesiemy tu wszystkie latarnie i pochodnie, jakie znajdziemy na pokładzie.
— Hej! ptaku złowieszczy — krzyknął sternik, stanąwszy w groźnej postawie przed chudzielcem. — Uważaj, że Asthor może wpakować ci te słowa w gardło zpowrotem. Nie mam względem ciebie żadnych zobowiązań, a jeżeli nie ruszysz stąd swemi kościstemi kulasami, to ci kark skręcę.
Rozbitkowie poczęli się śmiać. Ale sternik nie miał ochoty do śmiechu; owszem, przyszła mu chęć szalona pojmać wszystkich tych ludzi i zamknąć ich w jednej kajucie, z kajdanami na rękach i nogach.
— Mówcie — powtórzył — coście tu robili?
— Toż pan widzi! — odpowiedział Bill. — Rozprawialiśmy, w jaki sposób możnaby jak najprędzej wydostać się z waszego okrętu.
— A to czemu? — zapytał sternik, przeszywając go wzrokiem ostrym jak sztylet.
— Bo nie chcemy wylądować ani na wyspie Norfolk ani w Australji.
— Aha! może macie jakieś porachunki z tamtejszą władzą?
Bill pobladł i uczynił gest złowrogi, a jego towarzysze wpili w sternika posępne spojrzenia, w których można było odczytać groźbę straszliwą.