Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/171

Ta strona została przepisana.

później usadowił się na parapecie bakortu, przyglądając się z głęboką uwagą morzu, które rozciągało się przed oczyma, lśniące jak zwierciadło.
Gdy kapitan Hill ukazał się na pomoście, rozbitek tak był jeszcze pogrążony w obserwacji, iż nie spostrzegł, jak Asthor zbliża się do komendanta.
— Co nowego? — zagadnął kapitan, widząc, iż stary marynarz zbliża się doń z miną tajemniczą.
— Nic wesołego, panie kapitanie — odpowiedział Asthor.
Czoło kapitana zasępiło się.
— Co chciałeś mi powiedzieć? — zapytał.
— Melduję, że na „Nowej Georgji“ coś się święci — odpowiedział sternik.
— A co takiego?
— Nie wiem, panie kapitanie: niewątpliwie jednak szykuje się przeciw nam jakiś spisek.
— Z czyjejże strony? Czyżby ze strony mej załogi?
— Nie, dzięki Bogu! Nasza załoga jest wierna; tu chodzi o rozbitków.
— Co takiego? śmieliżby oni?…
— Tak jest, panie kapitanie. Zeszłej nocy przyłapałem ich na tajemniczej naradzie na dnie okrętu tuż przed klatkami tygrysów.
— Czy chcesz mnie przestraszyć, mój stary? — zapytał kapitan głosem zmienionym.
— Byłoby to rzeczą niepotrzebną; powiadam, żem widział… i basta.