Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Więc ci ludzie, których ocaliłem, narażając okręt i życie nas wszystkich, ważyliby się spiskować przeciw mnie? O, do kroćset!… Ale nie mów ani słowa Annie, mój stary przyjacielu, żebyś jej nie przestraszył. Aha… więc to tak… gdzie Bill?
— Oto tam siedzi na parapecie bakortu.
— Dobrze! a więc on pierwszy zapłaci za wszystkich.
Upewnił się, czy ma za pasem pistolety, boć już wiedział, że ma sprawę z łotrem zdecydowanym na wszystko; podszedł do parapetu i, poklepawszy rozbitka po ramionach, zawołał:
— Do mnie, panie Bill!
Rozbitek odwrócił się z całym spokojem, ale widząc przed sobą kapitana z zasępioną twarzą, pobladł zlekka, a oczy jego zatrzymały się nagle na postaci Asthora. Wkrótce jednak rozpogodził się i, zszedłszy z parapetu, założył ręce na piersiach i zapytał:
— Czego sobie pan życzy, panie kapitanie?
— Najpierw poproszę o parę wyjaśnień.
— Proszę mówić.
— Przedewszystkiem skąd pochodzisz?
Twarz Billa wyraziła zdziwienie.
— No… no… z rozbitego okrętu… przecież panu wiadomo.
— Kłamiesz! Bill wzdrygnął się, a w oczach zalśnił mu błysk krwawy.