Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/174

Ta strona została przepisana.

mu dowódcy i gotowa nawet na orężną rozprawę z buntownikami.
— Czyś ty się nie upił? — zapytał po chwili.
— Nie, kapitanie — odpowiedział spokojnie rozbitek — nie wziąłem w usta ani kropli whisky ani brandy.
— A czy wiesz, że mogę rozkazać, by cię do krwi ochłostano batogiem?
— Pan się nie odważy!
— Któż mi zabroni? Może twoi towarzysze? — zapytał kapitan przez zaciśnięte zęby.
— Nie, pan na to się nie odważysz, jeżeli zależy ci na tem, by doprowadzić okręt do portu i ocalić córkę.
Tego już było za wiele. Cierpliwość kapitaną była wystawiona na ciężką próbę.
— Nieszczęśniku! — wykrzyknął, podnosząc zaciśniętą pięść, której rozbitek nawet nie starał się uniknąć.
Potężna ręka olbrzyma spadła z głuchym łoskotem na plecy Billa i obaliła go na pokład.
Rozbitkowie, którzy dotąd wylegiwali się na kasztelu przednim, z udanym spokojem oczekując końca tej burzliwej rozmowy, teraz na widok upadku towarzysza zerwali się na równe nogi, groźnie zmarszczywszy czoła. Atoli Asthor donośnym gwizdem zwołał całą załogę, która stała wpogotowiu, by odeprzeć każdą zaczepkę z ich strony.
— Zabijcież mnie, lub raczej zamordujcie, jeżeli się wam podoba! — ozwał się Bill z zimną ironją, nawet nie próbując powstać.