Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Nie, drabie — odpowiedział kapitan z wściekłością. — Nie należę do tych ludzi, co zajmują się mordowaniem bliźnich, w każdym razie udaremnię twe zabiegi, któreby mogły przynieść szkodę mnie, mojej córce i mojej załodze.
— A potem? — zapytał rozbitek z jednaką zawsze ironją.
— Potem każę ci wyliczyć dwadzieścia plag harapem, ażebyś się nauczył szanować najpierw swych wybawców, a następnie swych zwierzchników.
— Spróbuj pan!
— Nie wierzysz mi?
— Nie wierzę!
— Do mnie, marynarze!
Siedmiu lub ośmiu marynarzy rzuciło się na zuchwałego draba, obezwładniając go.
W tejże chwili ukazała się na mostku Anna.
— Ojcze! — zawołała, biegnąc naprzeciw kapitana, który trzymał w ręce pistolet, gotów każdej chwili do wystrzału w stronę kamratów Billa.
— Wielki Boże, cóż to się dzieje? — Uchodź stąd, Anno! — rozkazał kapitan. — Te sprawy do ciebie nie należą.
— Ale czemu ten człowiek?…
— Tego draba musimy ukarać…
— Co?… Billa ukarać?… jego, który nas ocalił od ludożerców?
— I który obecnie zagraża mojemu okrętowi i twojemu życiu, Anno!
— To niemożliwe, ojczulku!