Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Przy twoim boku nie boję się niczego. Masz nadzieję ugasić pożar?
— Jeszcze nie mogę nic powiedzieć, ale nie dam się zaskoczyć niespodzianym okolicznościom. Przywołaj dwóch marynarzy i każ im przygotować dwie największe szalupy oraz załadować broń i żywność.
Dwaj marynarze przybiegli na wołanie i poddali się rozkazom Anny, kapitan zaś wrócił do pomp.
Pożar, choć gwałtownie zwalczany przez całą załogę, posuwał się naprzód; zachodziło niebezpieczeństwo, że rozciągnie się na cały okręt. Skład żywności zamienił się w piec płonący; w jego wnętrzu jarzyły się i pryskały tłuszcze, strzelały ogniem napoje wyskokowe, trzeszczały i skwierczały wiązki stokfiszów, baryłki solonego mięsa, wędliny i skrzynie z sucharami, wyrzucając kłęby czarnego, cuchnącego dymu i fontanny iskier, które natarczywie dobywały się z luki, owijając grotmaszt i żagle. Pod pokładem słychać było głuche huki i trzaski, tym zaś odpowiadały coraz trwożliwsze wycia i ryki dwunastu tygrysów, które dławiły się dymem pomimo strug wody, omywających klatki.
W czeladni marynarskiej nikt nie mógł już wytrzymać. Ludzie, którzy utworzyli łańcuch, podając sobie z rąk do rąk kubły z wodą, musieli cofnąć się z tego miejsca niebezpiecznego, z obawy by ich nie zadusił dym i by nagle nie zabrakło im oparcia pod nogami.