Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Pompy pracowały bez wytchnienia. Marynarze, którzy zachowali nad podziw zimną krew, nie szczędzili trudów, dokonywanych pod okiem kapitana i sternika. Gdy któryś zasłabł, na jego miejscu stawał drugi, i strugi wody z szumem donośnym lały się bezustanku w zadymione czeluści okrętu. Kapitan Hill z nieporównaną zuchwałością po trzykroć usiłował wejść pomiędzy chmury dymu i deszcz iskier, tryskających z pod pokładu, by upewnić się o stanie pożaru, lecz zmuszony był za każdym razem cofnąć się, by nie paść trupem na miejscu. O godzinie trzeciej po południu Asthor, który zapuścił się do czeladni, by ratować skrzynie i łóżka załogi, wyskoczył pospiesznie na pokład, mając brodę i włosy spalone do połowy.
— Kapitanie — powiedział, odciągając na bok Amerykanina — ogień ogarnął czeladnię i podłoga lada chwila się zawali!
— A więc pożar się rozszerza? — zauważył Hill z boleścią w głosie.
— Tak… pomimo strumieni wody spadających do szafami.
— Co począć? — wyszeptał kapitan, rzucając rozpaczliwy wzrok na Annę, która siedziała na rufie. Naraz zerwał się z miejsca i wydał okrzyk przeraźliwy:
— Wielki Boże!
Na przodzie okrętu podniosły się okrzyki trwogi. Kilku marynarzy porzuciło pierwszą pompę, ustawioną koło fokmasztu. Z luki przedniej wy-