Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/190

Ta strona została przepisana.

wszyscy oddawna przestali się łudzić, by można było okręt ocalić.
Choć wszystkie węże pomp zwrócono ku czeladni, jednakże wielki płomień olbrzymiał z każdym momentem, rozjaśniając jak w biały dzień okołne wody oceanu. Miotał się zajadle, jakgdyby rozgniewany dotychczasowem uwięzieniem wśród ścian czeladni, chował się poza gęstemi obłokami dymu, poczem jawił się ponownie, jeszcze świetniejszy i pyszniejszy, wydłużając się ku żaglom fokmasztu i sypiąc deszczem iskier, które wiatr unosił hen daleko śród ciemności, rozsiewając je po falach oceanu Spokojnego.
Obok głuchych huków i trzeszczeń, rozlegających się pod pokładem, kędyś z dna okrętu dochodziły wściekłe ryki dwunastu tygrysów i chrzęst klatek, wstrząsanych zapamiętałemi uderzeniami dzikich i potężnych mieszkańców dżungli indyjskich.
Miss Anna, strwożona pożarem i temi rykami, cofnęła się na rufę, gotowa każdej chwili zejść do jednej z dwóch łodzi, ale kapitan i Asthor, nie tracąc jeszcze ostatniej nadziei, stawiali nieulękle czoło pożodze, chwytając się wszelkich sposobów zwalczenia klęski. Dzierżąc w dłoniach pistolety, których groźbą zmuszali załogę do nieustawania w ciężkiej pracy, kierowali strugi wody to w jedną to w drugą stronę, nakazywali zrąbanie tego lub innego odcinka kasztelu, ażeby izolować wdzierające się płomienie, odcinali brasy, by ratować fok-