Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/192

Ta strona została przepisana.

Przebili się przez dym i snopy iskier, zalegające cały statek, i dotarli aż do luki głównej, gdy tymczasem załoga, choć wyczerpana z sił, przystąpiła na nowo do uciążliwej roboty.
Żarłoczny płomień, jakby zaspokojony zwaleniem fokmasztu, przypadł nieco wdół, mimo to pracował z całą zawziętością nad zniszczeniem kasztelu przedniego. Jednocześnie pod pomostem trzeszczały w ogniu belki i wspory międzypokładzia, a komora była od jednej krawędzi do drugiej oświecona odblaskiem żaru. Kapitan i Asthor zstąpili w lukę, wdarli się w czeluść gaty i posunęli się ku przodowi okrętu. Pożar srożył się wszędy i właśnie zaczynał ogarniać pomostnice, grożąc zawaleniem się ich pod stopami załogi.
— Wszystko nanic! — zawołał kapitan. — „Nowa Georgja“ już przepadła!
— I ja to widzę — odpowiedział sternik, kiwając smutnie głową. — Ale… ale skąd dobywa się ten dym?
— Co? drugi jakiś dym?
— Tak… ciągnie od strony gaty.
Schylili się nad szczeliną międzypokładu i spojrzeli wdół. W głębi gaty tuż pod nasadą grotmasztu płonęły drzazgi drzewne, przyniesione tu zapewne wybuchem beczek z alkoholem i olejem skalnym. Grotmaszt tedy niewątpliwie już zagrożony był ogniem.
— Uciekajmy! — krzyknął kapitan. — Tu się zaczyna nowy pożar i może nas ogarnąć.