Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— Twardą mamy skórę! — odpowiedział Mac Bjorn, śmiejąc się. — Chodźmyż, druhowie!
I Bill z towarzyszami, nie dbając na słupy dymu, zstąpili w lukę komory głównej, gdy tymczasem załoga krzątała się po pomoście, by zgromadzić baryłki z wodą oraz skrzynki z sucharami i mięsem solonem, które wyniesiono z czeladni jeszcze przed wtargnięciem tam ognia.
Kapitan Hill, Asthor i warownicy Mariland, Grinnell i Fulton przenieśli się na rufę, by spuścić pod falrep sztymborku jedyne dwie szalupy jeszcze pozostałe.
Właśnie zabierali się do naciągania lin, gdy w głębi gaty rozległy się dzikie wycia i ryki straszliwe.
Kapitan zadrżał.
— Wielki Boże! — zawołał. — Czyżby tygrysy wyłamały się z klatek?
— To niemożliwe — odpowiedział sternik. — Chyba że ktoś…
Nie dokończył. Dwaj marynarze, którzy zstąpili w głąb komory, zamierzając dopomóc rozbitkom w ich poszukiwaniach, nagle z rozwichrzonemi włosami i wyrazem nieopisanej trwogi na twarzy wpadli na pokład, krzycząc głosem zrozpaczonym:
— Ratuj się, kto może!… Tygrysy!
— Zdrada! — krzyknął głos jakiś.
W tejże chwili skroś dymu i odbłysków ognia ujrzano wpadające olbrzymim skokiem na pokład dwanaście tygrysów, wyzwolonych z uwięzi, roz-