Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Czyżby ci niegodziwcy schronili się do kwatery rufnej?
— Słuchajcie! — wykrzyknął Asthor.
Ponad ryk bestyj, uwijających się między trupami, ponad szum i trzask pożaru rozbrzmiał odgłos wystrzału pistoletowego, po którym nastąpił okrzyk boleści i straszliwe przekleństwo.
— Schodźmy! — zawołał kapitan, nie panując już nad sobą.
Sternik z ogromną siłą pochwycił go wpół pasa.
— Nie!… — zawołał — nie pozwolę, by pana miały pożreć tygrysy!
— Puść mnie, Asthor, — zżymał się kapitan, starając się wyzwolić z tego uścisku.
— Nie… pomóż mi, Grinnell!… Tam na pokładzie grozi śmierć niechybna!
Kapitan, jak oszalały, usiłował odepchnąć dwóch dzielnych towarzyszy, gdy naraz otworzyła się luka rufna, i ukazał się w niej jakiś człowiek.
Amerykanin ryknął jak zwierz zraniony.
— To Bill! — wrzasnął z najwyższą nienawiścią. — To Bill!