Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/203

Ta strona została przepisana.

— Czy pani może je zabrać?
— Czy wszystkie tygrysy są na pokładzie?
— Tak — odpowiedział kapitan.
— Czy mogę spróbować wyjść z kajuty?
Kapitan zawahał się z odpowiedzią. A gdyby w chwili, kiedyby dzielna dziewczyna opuszczała kajutę, jeden z tygrysów wdarł się niespodzianie do kwatery rufnej, której drzwi Bill zostawił otwarte.
Ta myśl sparaliżowała na chwilę język ojca.
— Anno, córko moja kochana! — zawołał — nie waż mi się na podobną lekkomyślność!
— Jest to konieczne dla waszego i mojego ocalenia — odparła stanowczym głosem dziewczyna.
— Ależ tygrysy mogą zajść ci drogę!
— W dziesięć sekund się uwinę. Jakże więc dostarczyć mam tej broni?
— Powiem pani później — odpowiedział Asthor.
— Uważajcie na tygrysy, a gdyby który zbliżał się do rufy, dajcie mi hasło potrójnym okrzykiem.
— Niech ci Bóg pomoże, dzielna córko! — zawołał kapitan głosem wzruszonym.
— Niech pani zaczeka chwilę — zawołał Grinnell.
Wydobył z za pasa nóż marynarski i trzema cięciami oderwał gruby bosak z wierzchołka szlągu.
— Oto pocisk, który z łatwością rozbije czaszkę tygrysa — odezwał się — Pierwszy, który się zbliży do rufy, poczuje jego ciężar.