Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję ci, Grinnell — odpowiedział kapitan. — Spiesz się, Anno!
— Uważajcie na tygrysy! ja wychodzę z kajuty.
Trzej marynarze, ogarnięci nieopisaną trwogą, jęli czuwać wśród najgłębszego milczenia.
Tygrysy zgromadziły się wszystkie w przedniej części okrętu i, nic sobie nie robiąc z dymu i iskier, które się wydobywały z czeladni, rozszarpywały leżące na pokładzie zwłoki, potężnemi szczękami miażdżąc i rozszarpując kości nieszczęśliwych ofiar. Nie myślały chwilowo o żywych, mając może tę pewność, że zczasem i tych dostaną w swe łapy. W pewnym jednak momencie wielki tygrys podniósł głowę i nadstawił uszy, wydając głuche miauczenie, jedno z tych miauczeń, które tak są właściwe tygrysom i przypominają ryk prawdziwy.
Kapitan, Asthor i Grinnell pobledli; w tej akurat chwili Anna powinna się była znajdować w saloniku na rufie.
— Grinnell! — rzekł kapitan głosem zdławionym.
— Jestem gotów — odpowiedział majtek, podnosząc ciężki bosak.
Tygrys oderwawszy się od jadła, jakby się czemuś zaczął przysłuchiwać z głęboką uwagą. Machnął dwakroć ogonem, potem raptownie zwrócił się ku rufie, wpatrując się w lukę kwatery.
— Usłyszał coś widocznie — mruknął Asthor, zadrżawszy.