Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Tak jest — odpowiedział kapitan, którego czoło perliło się zimnym potem.
Tygrys przez dłuższą chwilę stał w miejscu nieruchomo, przyglądając się wciąż drzwiom kwatery lśniącemi oczyma, poczem w milczeniu ruszył ku rufie, lecz jakby niezdecydowanym krokiem.
— Anno!… Anno!… tygrys! — krzyknął kapitan.
Grinnell podniósł ciężki bosak i rzucił w stronę tygrysa. Ten w wielkim podskoku umknął w stronę galardy.
Na rufie rozległ się głuchy łoskot, jakgdyby ktoś silnie zatrzasnął drzwiami, następnie zaś usłyszano triumfujący głos Anny:
— Ojczulku, jesteśmy ocaleni!
— Czy masz broń?
— Tak!
— Zatarasuj drzwi!
— Już zatarasowane.
— A teraz na ciebie kolej — odezwał się kapitan do Asthora.
— Miss! — zawołał stary sternik. — Czy pani znajduje się w swojej kajucie czy w kajucie pana kapitana?
— W swojej — odpowiedziała Anna.
— W którą stronę wychodzi okno kajuty?
— W stronę bakortu, ku sterowi.
— Czy pani potrafi chwycić linę, jeżeli ją rzucę w stronę steru?
— Spodziewam się.
— A więc uwaga!