Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Zagrzmiały trzy wystrzały, zlewając się w jeden huk. Wielki tygrys, który jakby przewodził innym, dał potężnego susa, wydając ryk straszliwy, i rozciągnął się na pokładzie, miotając się wściekle. Reszta zwierząt, przerażona tą pierwszą salwą, jęła biegać po pokładzie, wyjąc i rycząc, przebiegając jednym skokiem cały okręt wpoprzek z bakortu na sztymbork.
Lecz wystrzały następowały jeden po drugim, kule świstały i z przerażającą celnością szerzyły śmierć nieubłaganą lub rany. Napróżno zwierzęta zdwajały ryk oraz prężność skoków; próżno z wściekłością rzucały się na maszt, na którego wierzchołku kapitan, Asthor i Grinnell pracowali bez przerwy; napróżno uciekały, starając się ukryć za beczkami, skrzyniami i sprzętem marynarskim rozsypanym po pokładzie.
— Strzelać, strzelać! — wołał wciąż kapitan, a Fulton i Mariland, przyczepieni do grotmasztu, odzywali się gromkiem „hurra“ dla powiększenia grozy.
Strzelanina stawała się coraz silniejsza, strzały padały coraz celniej, powalając na ziemię jednego po drugim z tych strasznych, lecz bezsilnych przeciwników. Po upływie dziesięciu minut już siedem tygrysów leżało bez życia na pokładzie, dwa tarzały się w śmiertelnej agonji, jeden zaś oszalały ze strachu rzucił się w morze, gdzie rekiny niechybnie zaciągnęły go w bezdenne głębiny. Jedenasty, ciężko zraniony wlókł się po obryzganym krwią pokładzie, starając się dosięg-