Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/213

Ta strona została przepisana.

gła dzielna dziewczyna, rzucając się w objęcia ojca.
— Moja Anno! — zawołał kapitan, przyciskając ją do piersi. — Ach, jakże drżałem o ciebie!
— A jak ja drżałam o was wszystkich! — odpowiedziała dzieweczka, płacząc z radości. — Więc jesteśmy ocaleni?
— Tak… niebu niech będą dzięki!
— A tygrysy?
— Wszystkie pozabijane.
— A pożar?
— Przygasa! — zawołał sternik, nadbiegając ku nim.
— Przygasa? — wykrzyknęli kapitan i Anna.
— Tak — odpowiedział stary marynarz. — Pali się jedynie stos rumowisk, lecz łatwo możemy ten ogień stłumić.
— Przecie to cud! — zawołał kapitan.
— Tak i ja sądzę — odpowiedział Asthor.
— A rozbitkowie? — spytała Anna.
— Uciekli wczoraj wieczorem, a teraz pewno są dość daleko — odpowiedział kapitan — lecz serce mi mówi, że kiedyś jeszcze się z nimi spotkam, a wtedy biada im!
— Zabiliście Billa?
— Asthor strzelił do niego z pistoletu… a łotr stoczył się z burty w morze. Gdy ci niegodziwcy opuszczali „Nową Georgję“, nie dawał znaku życia.
— Potwór! — krzyknęła Anna.