Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/215

Ta strona została przepisana.

łam drzwi, zatarasowując je stołem. Bill wydał okrzyk boleści, poczem oddalił się, klnąc szkaradnie. Domyśliłam się, że odniósł ranę, bo zataczał się i przystawał na schodach.
— Nikczemnik! — zawołał kapitan — teraz wszystko rozumiem… on cię kochał!… Tak, przypominam sobie, że przyglądał ci się zawsze dziwnym wzrokiem i chodził wciąż za tobą po pokładzie… Zamierzał ukraść mi okręt i ciebie… Cóż za piekielne zamysły! o Boże!
— Jak sądzisz, kto są ci ludzie?
— Przestępcy, Anno, którzy zbiegli z więzienia na wyspie Norfolk! Przeklęty niech będzie dzień, kiedy wyratowałem tego łotra z fal wzburzonego oceanu! Ładna mi wdzięczność!… A le teraz nie wspominajmy już o tem… pomyślmy o własnym losie… Asthor!
Sternik, który właśnie brał się do pompy, przybiegł żwawo.
— Czy na dnie okrętu wiele jest dymu? — zapytał go kapitan.
— Nie, panie kapitanie.
— Czy można zejść?
— Tak jest.
— A więc chodźmy zobaczyć.
Zeszli z pokładu i wstąpili na schody, wiodące do głównej komory.
Z szafami dobywały się raz po raz obłoki dymu, nie był on jednak gęsty ni gryzący. I z dna okrętu płynął prąd znacznie słabszy niż przedtem.